Wielu ludzi powtarza dziś popularne hasło: „Nie możesz pokochać bliźniego, jeśli nie pokochasz najpierw siebie”. Brzmi to logicznie i atrakcyjnie, zwłaszcza w kulturze, która mocno akcentuje samorealizację. Ale czy to stwierdzenie rzeczywiście jest zgodne z chrześcijańskim przesłaniem? Czy miłość do bliźniego naprawdę wymaga wcześniejszej miłości do siebie? Przyjrzyjmy się temu z punktu widzenia wiary chrześcijańskiej oraz filozofii psychologicznej Adlera i Maslowa.
Źródło problemu: filozofia Adlera i Maslowa
Hasło o konieczności miłości własnej wywodzi się w dużej mierze z teorii psychologicznych Alfreda Adlera oraz Abrahama Maslowa. Adler, twórca psychologii indywidualnej, podkreślał, że człowiek musi osiągnąć poczucie wartości i akceptacji siebie, aby funkcjonować zdrowo w relacjach społecznych. Maslow z kolei, w swojej piramidzie potrzeb, umieścił samorealizację na szczycie ludzkich dążeń, sugerując, że dopiero po zaspokojeniu podstawowych potrzeb (w tym emocjonalnych) człowiek jest w stanie pełnić rolę dla innych.
Te założenia stały się fundamentem współczesnego myślenia o relacjach międzyludzkich, jednak ich problemem jest brak zakorzenienia w rzeczywistości duchowej. Obie teorie zakładają, że człowiek jest autonomicznym bytem, którego zdolność do kochania innych wynika wyłącznie z wewnętrznej harmonii i poczucia własnej wartości. Tymczasem chrześcijaństwo ukazuje zupełnie inną perspektywę.
Chrześcijańska miłość nie wynika z miłości do siebie
Chrystus w Ewangelii św. Mateusza mówi: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego” (Mt 22,39). Ten fragment często jest błędnie interpretowany jako wymóg wcześniejszego rozwinięcia miłości własnej, aby móc kochać innych. Jednak Jezus nie stawia takiego warunku – Jego wezwanie do miłości bliźniego jest niezależnie od osobistych odczuć czy samoakceptacji.
Miłość w chrześcijańskim rozumieniu nie jest czymś, co człowiek generuje samodzielnie, ale darem, który otrzymujemy od Boga. Święty Paweł w Liście do Rzymian wyjaśnia: „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz 5,5). To Duch Święty sprawia, że jesteśmy zdolni do kochania innych, nawet gdy sami czujemy się niedoskonali lub zmagamy się z wewnętrznymi trudnościami.
Najdoskonalszym przykładem chrześcijańskiej miłości jest Jezus Chrystus. Jego ofiara na krzyżu nie była aktem wynikającym z poczucia własnej wartości czy samoakceptacji, ale z natury Boga, który jest miłością (1 J 4,8). Chrystus kochał nas bezwarunkowo, nie z powodu tego, co odczuwał wobec siebie, lecz dlatego, że taka jest Jego istota: pełna miłosierdzia i ofiarności.
Biblia również przypomina, że naturalną cechą człowieka jest troska o własne ciało, nawet jeśli nie zawsze w pełni to dostrzegamy. W Liście do Efezjan czytamy: „Nikt bowiem nigdy nie miał w nienawiści własnego ciała, lecz każdy je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus Kościół” (Ef 5,29). Fragment ten wskazuje, że człowiek z natury ma w sobie zdolność do troski o siebie, a przez to miłość własna nie wymaga dodatkowego rozwijania, aby kochać innych. Miłość do bliźniego jest więc czymś, co możemy praktykować bez warunku wstępnego, ponieważ jesteśmy do tego uzdolnieni.
Miłość chrześcijańska nie jest zależna od ludzkich emocji, ale od decyzji i łaski Bożej. Jezus nie nauczał: „Najpierw pokochaj siebie, a potem bliźniego”.
Chrześcijańska miłość bliźniego jest więc świadectwem działania Bożej łaski, a nie wynikiem naszych wysiłków czy wewnętrznej harmonii. Jak mówi Pismo: „Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami” (Rz 5,8). To przypomnienie, że Boża miłość uzdalnia nas do kochania innych bez względu na nasz stan wewnętrzny.
W ten sposób chrześcijańskie nauczanie podważa popularny mit, że kochanie siebie jest warunkiem wstępnym do miłości bliźniego. W rzeczywistości to w dawaniu miłości innym odnajdujemy głębsze zrozumienie siebie i naszej wartości w oczach Boga.
Miłość bliźniego jako akt woli, nie emocji
Chrześcijańska miłość bliźniego nie polega na uczuciach czy samoakceptacji, ale na decyzji i działaniu. Miłość to akt woli – troska o dobro drugiego człowieka, nawet jeśli wiąże się to z wyrzeczeniem czy ofiarą. W praktyce oznacza to, że możesz kochać bliźniego pomimo własnych problemów, poczucia niedoskonałości czy braku samoakceptacji.
Dlaczego chrześcijanie nie powinni wierzyć w tę iluzję?
Wiara w konieczność miłości własnej przed miłością bliźniego prowadzi do zamknięcia się na prawdziwy sens życia chrześcijańskiego, którym jest służba i miłość bezwarunkowa. Jezus nie powiedział: „Najpierw pokochaj siebie, a potem innych”, ale wzywał do naśladowania Go w ofiarnej miłości.
Chrześcijaństwo uczy, że to w dawaniu odnajdujemy radość i pełnię życia, a nie w ciągłym koncentrowaniu się na sobie. Paradoksalnie, kochając bliźniego, uczymy się również akceptować siebie – w świetle Bożej miłości i prawdy o nas samych.
Podsumowanie
Twierdzenie, że nie możesz pokochać bliźniego, zanim nie pokochasz siebie, to współczesny mit wynikający z filozofii psychologicznych, które ignorują duchową naturę człowieka. Chrześcijańska miłość nie opiera się na poczuciu własnej wartości, ale na łasce i decyzji woli. Miłość do bliźniego jest możliwa, ponieważ jesteśmy kochani przez Boga – to Jego miłość uzdalnia nas do dawania siebie innym, niezależnie od naszych osobistych zmagań.
Chrześcijanin, idąc za przykładem Chrystusa, nie musi czekać, aż pokocha siebie. Wystarczy, że uwierzy w Bożą miłość i pozwoli, by przez niego działała.